Witam wszystkich:) przypadkiem teraz trafiłem na ten temat; w ogóle ostatnio logowałem się na tej stronce, jak w 2013r pytałem się o zakup pierwszej szosy... heh. Bardzo bardzo miło mi, że jest tu jakiś wątek, dyskusja nt. mojego wyczynu. Dziękuje za dobre słowa.
Tak więc w skrócie - fakt jestem nienormalny, przez to, że po każdej "życiówce" mam niedosyt. I po tych 1200 niestety też ten niedosyt jest. Uwierzcie mi, że źle się z taką świadomością żyje, że ten limit nadal nie został osiągnięty. Ktoś powie: 1200 i jeszcze masz mało???? Ja powiem: znając swój organizm, możliwości i gdybym jechał w perfekcyjnych warunkach pogodowych, na super lekkim rowerze, z pro-supportem jadącym 10m za mną przez cały czas... - wtedy z pewnością poznałbym swój limit i zakończył erę pobijania swoich rekordów na przynajmniej następne 10-20 lat. I właśnie do takiej możliwości będę dążył w nadchodzącym roku, a jak nie wyjdzie, to w kolejnym roku i tak aż do skutku. Bo jak wiemy - ci najlepsi ultrasi mają po 30-40 lat i oni ogólnie są rekordzistami w każdej gałęzi tego sportu. A ja dopiero trzeci rok ciut więcej jeżdżę rowerem Rozumiem ludzi twierdzących, że takie jeżdżenie do oporu bez snu jest niepoważne i niebezpieczne, ale taki mam system od 2-3 lat i się go trzymam; dystans na raz się kończy wtedy, gdy cokolwiek sprawi, że dalej nie jesteś w stanie jechać (sen, kontuzja, wypadek).
Długodystansowa jazda to nie jest nic trudnego, 50% sukcesu to umysł, nastawienie. Nie trzeba mieć super kondycji - ja w ogóle nie mam rozpisanego planu treningowego, obce mi są tematy treningu z pulsometrem, z pomiarem mocy, jakimiś strefami tętna bleble... jeżdżę 4fun dla siebie, a średnio raz na miesiąc jak do tej pory jakaś jazda na czas/siłowa się zdarzyła Myślę, że 90% trenujących ludzi stąd by mnie objeżdżało na lajcie hehe. Zapewniam, że każdy z Was, kto choć trochę trenuje - zrobiłby 500km na średniej min.24 i 1000km na średniej min. 22.
Pozdrawiam i never give up!