Witam,
przepraszam z góry za nieco przydługi post, ale pomyślałem, że moja krótka historia może się kiedyś komuś przydać.
Dotychczas moim największym problemem związanym z kolarstwem było znalezienie czasu na jego uprawianie, przy uwzględnieniu odpowiedniej równowagi życia rodzinnego i zawodowego.
Niestety, to był / jest śmieszny problem, w porównaniu z tym, co mam teraz.
Dwa tygodnie temu nagle poczułem się źle w pracy - zmęczenie, osłabienie, gorączka, bóle stawów. Wziąłem wolne i myślałem, że to przeleżę. Po objawach sądziłem, że to grypa, tym bardziej, że po 3 dniach zaczęło przechodzić i poczułem się lepiej. Niestety, po kolejnych 2 dniach rano krew w moczu, więc popędziłem do lekarza (internisty). Tam badanie moczu, krwi, USG i diagnoza: zapalenie pęcherza i prostaty, 3 tygodnie antybiozy. Zalecenia: nie przeforsowywać się i jakieś 2 tygodnie pauzy od roweru.
Dodam, że oprócz tego nie cierpiałem i nie cierpię na żadne dolegliwości w okolicy prostaty i pęcherze - nic mnie nie boli, nic mnie nie uciska, nic mnie nie piecze przy oddawaniu moczu itd. Fizycznie czuję się bardzo dobrze.
Trochę mnie to zbiło z pantałyku, ale sądziłem, że to po prostu wyleczę. Byłem bardzo niezadowolony z antybiotyku, jaki dostałem (Cyprofloksacyna). Choć sam u siebie nie zaobserowałem żadnych efektów ubocznych, sporo złego słyszy się i czyta o lekach z grupy fluorochinolonów (z punktu widzenia ludzi uprawiających sport najgorsze jest zagrożenie kłopotami ze ścięgnami achillesa). Dlatego po odbyciu połowy kuracji udałem się do urologa, aby zobaczyć, jak to wszystko wygląda i żeby dał mi jakiś inny antybiotyk (z wykonanego antybiogramu wynikało, że bakteria, którą mam w moczu jest wrażliwa na co najmniej kilkanaście różnych antybiotyków, więc wybór jest).
Urolog wprawdzie bez żadnego problemu dał mi inny antybiotyk, ale reszta nie była już tak fajna. Stwierdził, że moja prostata wygląda wręcz na chronicznie powiększoną i że obecne zapalenie wynika zapewne z jakiegoś okresowego obniżenia odporności lub przeforsowania organizmu i że może to nawracać. Najgorsze, że kazał przyjść za 3 tygodnie do kontroli i zakazał w tym czasie jazdy na rowerze. Również w perspektywie późniejszej jazdy kręcił nosem.
W pierwszej chwili byłem załamany, ale szybko doszedłem do wniosku, że to jakiś absurd, żebym miał rezygnować z jazdy na rowerze w sytuacji, kiedy nie mam nawet najmniejszych dolegliwości bólowych, ani nawet lekkiego choćby dyskomfortu w okolicy krocza. Jednak traktując sprawę poważnie zacząłem się zastanawiać nad zmianą siodełka w obu rowerach (szosa i MTB). Pogooglowałem trochę i generalnie nasuwają się następujące rozwiązania:
- siodełka "normalne" ale z "dziurą", czyli np. Selle Italia Superflow (http://bit.ly/2lTUqhH)
- siodełka z nosem do dołu i jeszcze większą dziurą, czyli np. Selle SMP Hybrid RR (http://bit.ly/2mfLJzQ)
- siodełka bez "nosa", aczkolwiek popularne zwł. wśród triathlonistów, czyli ogólnie modele ISM (np. http://amzn.to/2lB67yt)
Widziałem, że na forum są osoby używające siodełek ISM. Czy trudno jest się do nich przyzwyczaić? Czy rzeczywiście nacisk na krocze jest zdecydowanie zmniejszony w porównaniu do tradycyjnych siodełek? Czy trudno je ustawić?
Chciałbym przy okazji zrobić generalny bike-fitting, ale nie mam pojęcia, jakimi kryteriami mam się kierować przy wyborze sklepu/serwisu, gdzie to zrobić. W chwili obecnej najważniejsze dla mnie jest oczywiście siodełko. Słyszałem, że istnieją jakieś rozwiązania typu specjalna podkładka, która podczas bike fittingu mierzy siłę nacisku poszczególnych obszarów ciała na siodełko?
Wreszcie ostatnie pytanie, czy są tutaj użytkownicy mający problemy z prostatą i jeśli tak, to czy mogliby podzielić się swoimi doświadczeniami odnośnie jazdy na rowerze?
Pozdrawiam
Johnny