Przegroda nosowa
Started By
Gosc_szudri_*
, 11 wrz 2009 08:32
33 odpowiedzi w tym temacie
#21
Napisano 28 wrzesień 2009 - 12:16
...istnieje duże prawdopodobieństwo, że zapalenie płuc które właśnie leczę jest spowodowane mocnym oddychaniem przez usta bo mam krzywą przegrodę i w zasadzie jedną dziure mam cały czas zatkaną. Treningi robie o 6 rano więc wiadomo, powietrze raczej chłodne...
Robił ktoś zabieg przegrody w Wawie w państwówce?
Robił ktoś zabieg przegrody w Wawie w państwówce?
#23
Napisano 28 październik 2009 - 17:20
Mój ojciec ma krzywą przegrode do tego stopnia że jedna dziurką od nosa nie może wcale oddychać. Skutki-od tylko lekko wkurzających jak chrapanie po naprawde nie przyjmne-bardzo częst bóle zatok i okolic.
Miesiąc temu miałem bardzo pokiereszowany nos podczas wypadku między innymi połamaną na pare części przegrodę nosową. Zabieg po paru dniach od wypadku pod pełną narkozą. Dzień po-bardzo mocny ból nosa(jednak musze dodać że nie tylko po samym za biegu jak i po innych ranach w stylu rozerwania płatków nosa, po normalnym zabiegu będzie napewno mniej bolesne). Po 3 tygodniach od zabiegu wyjeli mi płytki które trzymały mi przegrode w kupie. Efekt jest taki że mam jedną dziurkę 2-3 razy większą w jednym miejscu. Oddychania nie utrudnia przy życiu codziennym, ale na zawody dla komfortu plastry na nos będą napewno.
Są skrzywienia i skrzywienia, lekarz powiedział że gdybym miał w związku z tym jakieś kłopoty to za pół roku-rok będą mogli zrobić mi operacje prostowania, ale może nie być takiej potrzeby-i raczej nie będzie. Sam zabieg oprócz parunastu godzin po i wyciągania tamponów nie jest jakoś szczególnie bolesny.
Miesiąc temu miałem bardzo pokiereszowany nos podczas wypadku między innymi połamaną na pare części przegrodę nosową. Zabieg po paru dniach od wypadku pod pełną narkozą. Dzień po-bardzo mocny ból nosa(jednak musze dodać że nie tylko po samym za biegu jak i po innych ranach w stylu rozerwania płatków nosa, po normalnym zabiegu będzie napewno mniej bolesne). Po 3 tygodniach od zabiegu wyjeli mi płytki które trzymały mi przegrode w kupie. Efekt jest taki że mam jedną dziurkę 2-3 razy większą w jednym miejscu. Oddychania nie utrudnia przy życiu codziennym, ale na zawody dla komfortu plastry na nos będą napewno.
Są skrzywienia i skrzywienia, lekarz powiedział że gdybym miał w związku z tym jakieś kłopoty to za pół roku-rok będą mogli zrobić mi operacje prostowania, ale może nie być takiej potrzeby-i raczej nie będzie. Sam zabieg oprócz parunastu godzin po i wyciągania tamponów nie jest jakoś szczególnie bolesny.
#24
Napisano 30 listopad 2009 - 22:04
Ponieważ na skrzywionej przegrodzie znam się duuużo ;-) lepiej niż na kolarstwie powiem tak:
1. operacja jest całkowicie refundowana przez NFZ :-D ,
2. nie stosujcie kropli do nosa i to absolutnie :evil: ,
3. zabieg wykonywany w znieczuleniu ogólnym lub miejscowym, ze względu na obciążenie środkami wziewnym zdecydowanie polecam miejscowe 8-)
4. zabieg jest bezpieczny i bezbolesny -same wkłucie znieczulenia się czuje :-? ,
5. gojenie trwa 1-2 tyg. zależy od zakresu, potem można spokojnie jeździć
,
6. plastry stosowane przez sportowców na nos (Szmyd) nie są związane z krzywą przegrodą, lecz z tzw. zastawką nosa - czyli progiem przejścia przedsionka nosa (skóra) w jamę nosową (śluzówka) i służą odciągnięciu skrzydełek nosa na boki :-P
1. operacja jest całkowicie refundowana przez NFZ :-D ,
2. nie stosujcie kropli do nosa i to absolutnie :evil: ,
3. zabieg wykonywany w znieczuleniu ogólnym lub miejscowym, ze względu na obciążenie środkami wziewnym zdecydowanie polecam miejscowe 8-)
4. zabieg jest bezpieczny i bezbolesny -same wkłucie znieczulenia się czuje :-? ,
5. gojenie trwa 1-2 tyg. zależy od zakresu, potem można spokojnie jeździć
6. plastry stosowane przez sportowców na nos (Szmyd) nie są związane z krzywą przegrodą, lecz z tzw. zastawką nosa - czyli progiem przejścia przedsionka nosa (skóra) w jamę nosową (śluzówka) i służą odciągnięciu skrzydełek nosa na boki :-P
#26
Napisano 30 listopad 2009 - 22:23
To może ja tak na świeżo kilka słów. Zabieg miałem 2 tyg temu. Przyjęcie w niedziele, zabieg w poniedziałek, w środę do domu. Wszystko w znieczuleniu ogólnym, zero bólu jedynie już po wszystkim i w zasadzie aż do wyciągnięcia usztywniających blaszek (po tygodniu) lekki dyskomfort spowodowany koniecznością oddychania przez usta. Samo wyciągnięcie tych usztywniaczy jest niezbyt przyjemne i to już boli, ale to w zasadzie tylko moment. Potem już tylko żel wspomagający gojenie i wspaniałe uczucie kiedy można oddychać przez obie dziurki. Generalnie polecam wszystkim, bo komfort dalszego życia jest nieporównywalnie większy, nawet pomijając kwestie rowerowe.
#27
Napisano 30 listopad 2009 - 22:56
A ile się czeka na zabieg? Do usranej śmierci pewnie jak znam państwową służbę zdrowia. Ile to kosztuje prywatnie? Domyślam się, że trzeba być szczepionym przeciw żółtaczce jak przed każdym tego typu zabiegiem chirurgicznym lub kosmetycznym?1. operacja jest całkowicie refundowana przez NFZ
#28
Napisano 30 listopad 2009 - 23:02
Ja czekałem 2 tyg. Żadnych szczepień też nie trzeba, bo jest to zabieg bez cięcia chirurgicznego.
#29
Napisano 01 grudzień 2009 - 19:36
szczepienie jest zalecane (i wskazane) ale nie obligatoryjne. Kolejki no cóż, zależy od kontraktu, teraz grudzień więc punkty wyrobione ale od stycznia wolne terminy. Samo wykonanie, technika zabiegu zależy od przegrody (każda inna) i od umiejętności operatora oczywiście :mrgreen: . Cięcie jest w przedsionku nosa, czyli mówiąc po ludzku wewnątrz dziurki od nosa. Opatrunek 2 doby a potem goi się 1-2 tyg. potem hulaj na rowerku :-D
#30
Napisano 13 styczeń 2010 - 17:40
Dla tych co się zastanawiają, mają obawy, opiszę moją historię.
Na gorąco, bo dziś mnie wypisali ze szpitala.
Wszystko dotyczy 4WSKzP we Wrocławiu - naprawdę polecam. Ale po kolei.
Ze skierowaniem od lekarza pierwszego kontaktu do specjalisty laryngologa trafiłem na badanie na początku października. Szybka decyzja - prostujemy.
Opcje są dwie. Jeżeli jest to jakaś większa komplikacja wymagająca np. jeszcze ingerencji w zatoki, to pod narkozą. Wówczas termin oczekiwania jest dłuższy.
Ponieważ u mnie była wersja w znieczuleniu miejscowym - dostałem termin na 11 stycznia. Więc nieco ponad 2 miesiące czekania. Wynikało to z tego, że już mieli wyczerpany limit na 2009. Dostałem ładną kartkę, na której łopatologicznie napisano co i kiedy mam zrobić. A zatem:
konkretnego dnia i o danej godzinie parę dni przed zabiegiem miałem zrobić badania krwi i moczu. Potem z tym udać się do mojego lekarza ogólnego, żeby przejrzał wyniki i napisał na tej karcie, że się nadaję do zabiegu. KONIECZNE są szczepienia na żółtaczkę typu B, zatem radzę o tym pomyśleć wcześniej. Można spokojnie zaszczepić się dużo wcześniej. Ja robiąc szczepienie jakieś półtora roku temu nawet nie śniłem ;-) o przegrodzie. Zaszczepiłem się na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo - jak widać przydało się.
Na karcie jeszcze dentysta musi napisać że wszystko ok z zębami.
Przyjęcie do szpitala miałem w niedziele. Po 22 nic nie mogłem jeść ani pić. Rano kazali przebrać się w szpitalną pidżamkę i około 8 zawołali mnie do zabiegowego. Założyli wenflon - szok, nic nie bolało, ręka nie spuchła. Dali w niego zastrzyk i dwie tabletki do łyknięcia. Kazali się położyć i nie ruszać. Przyszedł po chwili doktor, który miał robić zabieg i wsadził mi do nosa dwa takie sznurowadła nasączone czymś znieczulającym. Nie bolało.
Koło 9 na wózek i na sale. Rozebrali do pasa, ubrali w zielony fartuszek i czepek i na fotel jak u dentysty. W wenflonik kolejny zastrzyk. Dodatkowo znieczulenie miejscowe w nos. Coś jak u dentysty, tylko że igła idzie w przegrodę na początku nosa. Tylko ukłuło za pierwszym razem, potem już nie.
Chwilę posiedzieliśmy, pogadaliśmy z chrurgiem i do dzieła. Jakiś mały skalpelik i tniemy. Nawet dużo nie krwawi, dopiero jak dotarł trochę głębiej, to musiałem parę razu wypluć trochę krwi, bo spływało do gardła. Cały czas sobie gadamy o różnych pierdołach typu rowery, kryzys ekonomiczny :-> itp. Nic nie czuć. Jedynie takie jakby chrobotanie. W pewnym momencie zrobiło mi się trochę niedobrze, a nie można odpłynąć, bo przecież trzeba cały czas oddychać ustami. Jeszcze jedna strzykawa w wenflon i po 30 sekundach jedziemy dalej.
Pierwszy nieprzyjemny moment: bardzo krótkie spotkanie z dłutem i młotkiem. Nie boli, ale czuć tępę uderzenie w kość. Ale trwało to krótko.
Później, jako człowiek zainteresowany swoim ciałem :-) poprosiłem o pokazanie tego co mi wydłubał z nosa. Były dwie kupki. Na jednej strzępy chrzęści czli odpady, drugim elementem była przegroda. Po chwili została wsadzona z powrotem do nosa, już właściwie i przyszyta jednym szwem zaraz przy dziurce nosa. Nie mam pojęcia jak to dalej się trzyma, ale nie wnikam.
Drugi nieprzyjemny moment (i to na sam koniec): tampony do nosa. Tampony wyglądały jak ucięty wskazujący palec gumowej rękawiczki. To było ok, ale żeby je wsadzić, to najpierw bardzo głęboko został wepchnięty taki jakby metalowy lejek, do niego tampon, potem lejek wyciągnięty, a tampon został. I tak w obu dziurkach.
Cała impreza trwała nieco ponad godzinę.
Potem na fotelik, do łóżeczka i seria 3 kroplówek. Zdążyłem jeszcze szybko zadzwonić i powiedzieć, że jestem po.
Oczywiście obiad mnie ominął, ale byłem w stanie zjeść kolację. Dosyć to trudne, mając całkowicie zatkany nos. Spróbujcie coś przełknąć.
Krew nie leje mi się do gardła, nie rzygam (a takie historie czytałem) wszystko jest ok. Co ciekawe, nie boli nos, a jedynie górne przednie zęby (efekt dłutowania), dość mocno spuchła mi też górna warga. Generalnie odczycia bólowe są takie jak po wyrwaniu zęba.
Obsługa naprawdę super, jak prochy przestawały działać, albo spuchła mi ta warga, to poszedłem i dostałem jakieś tabletki, albo zastrzyk.
Zabieg w poniedziałek, we wtorek rano na obchodzie informacia, że w środę wyciągają tampony i do domu.
Dziś rano dostałem jeszcze trochę prochów - po po usunięciu tamponów może boleć i puchnąć. Trochę się tego bałem, że może jakiś strup, skrzep, wyciągną i zacznie się lać krew. A tu znowu nic. Napchli cały nos czymś jak wazelina i kazali poleżeć. Potem wyssali to takim mini odkurzaczem i do domu na zwolnienie. Dostałem 3 tygodnie, ale to pewnie dlatego, że firma zmusza mnie do podróżowania samolotem, a głupio byłoby się tak wykrwawić na 10km. Gdyby nie to, pewnie dostałbym 1-2 tygodnie.
Dostałem jakieś krople, maści do smarowania.
Jutro mam się pokazać i ponownie za tydzień.
Oczywiście na razie żadnych gorących kąpieli, sauny czy basenu.
Mam się obchodzić jak z jajkiem.
Delikatnie na rower za 2 tygodnie. Wtedy zostanie przeprowadzony test :-) , bo oprócz przytykającego się ucha, to właśnie na rowerze najbardziej odczuwałem krzywość przegrody - wiadomo, nie nabierzesz tyle powietrza i trzeba oddychać w pewnym momencie ustami - co przy jesienno-zimowych temperaturach nie jest zbyt fajne.
Jeśli macie jakieś konkretne pytania, to piszcie. Chociaż starałem się być dość wylewny (trochę bardziej jak gluty wypływające mi samowolnie teraz z nosa).
Aha, dodam jeszcze, że nie jestem stałym bywalcem szpitali, bo 2 raz w życiu tam wylądowałem (za pierwszym razem byłem tak mały, że nic nie pamiętam). Zatem miałem duze obawy przed.
Na gorąco, bo dziś mnie wypisali ze szpitala.
Wszystko dotyczy 4WSKzP we Wrocławiu - naprawdę polecam. Ale po kolei.
Ze skierowaniem od lekarza pierwszego kontaktu do specjalisty laryngologa trafiłem na badanie na początku października. Szybka decyzja - prostujemy.
Opcje są dwie. Jeżeli jest to jakaś większa komplikacja wymagająca np. jeszcze ingerencji w zatoki, to pod narkozą. Wówczas termin oczekiwania jest dłuższy.
Ponieważ u mnie była wersja w znieczuleniu miejscowym - dostałem termin na 11 stycznia. Więc nieco ponad 2 miesiące czekania. Wynikało to z tego, że już mieli wyczerpany limit na 2009. Dostałem ładną kartkę, na której łopatologicznie napisano co i kiedy mam zrobić. A zatem:
konkretnego dnia i o danej godzinie parę dni przed zabiegiem miałem zrobić badania krwi i moczu. Potem z tym udać się do mojego lekarza ogólnego, żeby przejrzał wyniki i napisał na tej karcie, że się nadaję do zabiegu. KONIECZNE są szczepienia na żółtaczkę typu B, zatem radzę o tym pomyśleć wcześniej. Można spokojnie zaszczepić się dużo wcześniej. Ja robiąc szczepienie jakieś półtora roku temu nawet nie śniłem ;-) o przegrodzie. Zaszczepiłem się na wszelki wypadek, bo nigdy nie wiadomo - jak widać przydało się.
Na karcie jeszcze dentysta musi napisać że wszystko ok z zębami.
Przyjęcie do szpitala miałem w niedziele. Po 22 nic nie mogłem jeść ani pić. Rano kazali przebrać się w szpitalną pidżamkę i około 8 zawołali mnie do zabiegowego. Założyli wenflon - szok, nic nie bolało, ręka nie spuchła. Dali w niego zastrzyk i dwie tabletki do łyknięcia. Kazali się położyć i nie ruszać. Przyszedł po chwili doktor, który miał robić zabieg i wsadził mi do nosa dwa takie sznurowadła nasączone czymś znieczulającym. Nie bolało.
Koło 9 na wózek i na sale. Rozebrali do pasa, ubrali w zielony fartuszek i czepek i na fotel jak u dentysty. W wenflonik kolejny zastrzyk. Dodatkowo znieczulenie miejscowe w nos. Coś jak u dentysty, tylko że igła idzie w przegrodę na początku nosa. Tylko ukłuło za pierwszym razem, potem już nie.
Chwilę posiedzieliśmy, pogadaliśmy z chrurgiem i do dzieła. Jakiś mały skalpelik i tniemy. Nawet dużo nie krwawi, dopiero jak dotarł trochę głębiej, to musiałem parę razu wypluć trochę krwi, bo spływało do gardła. Cały czas sobie gadamy o różnych pierdołach typu rowery, kryzys ekonomiczny :-> itp. Nic nie czuć. Jedynie takie jakby chrobotanie. W pewnym momencie zrobiło mi się trochę niedobrze, a nie można odpłynąć, bo przecież trzeba cały czas oddychać ustami. Jeszcze jedna strzykawa w wenflon i po 30 sekundach jedziemy dalej.
Pierwszy nieprzyjemny moment: bardzo krótkie spotkanie z dłutem i młotkiem. Nie boli, ale czuć tępę uderzenie w kość. Ale trwało to krótko.
Później, jako człowiek zainteresowany swoim ciałem :-) poprosiłem o pokazanie tego co mi wydłubał z nosa. Były dwie kupki. Na jednej strzępy chrzęści czli odpady, drugim elementem była przegroda. Po chwili została wsadzona z powrotem do nosa, już właściwie i przyszyta jednym szwem zaraz przy dziurce nosa. Nie mam pojęcia jak to dalej się trzyma, ale nie wnikam.
Drugi nieprzyjemny moment (i to na sam koniec): tampony do nosa. Tampony wyglądały jak ucięty wskazujący palec gumowej rękawiczki. To było ok, ale żeby je wsadzić, to najpierw bardzo głęboko został wepchnięty taki jakby metalowy lejek, do niego tampon, potem lejek wyciągnięty, a tampon został. I tak w obu dziurkach.
Cała impreza trwała nieco ponad godzinę.
Potem na fotelik, do łóżeczka i seria 3 kroplówek. Zdążyłem jeszcze szybko zadzwonić i powiedzieć, że jestem po.
Oczywiście obiad mnie ominął, ale byłem w stanie zjeść kolację. Dosyć to trudne, mając całkowicie zatkany nos. Spróbujcie coś przełknąć.
Krew nie leje mi się do gardła, nie rzygam (a takie historie czytałem) wszystko jest ok. Co ciekawe, nie boli nos, a jedynie górne przednie zęby (efekt dłutowania), dość mocno spuchła mi też górna warga. Generalnie odczycia bólowe są takie jak po wyrwaniu zęba.
Obsługa naprawdę super, jak prochy przestawały działać, albo spuchła mi ta warga, to poszedłem i dostałem jakieś tabletki, albo zastrzyk.
Zabieg w poniedziałek, we wtorek rano na obchodzie informacia, że w środę wyciągają tampony i do domu.
Dziś rano dostałem jeszcze trochę prochów - po po usunięciu tamponów może boleć i puchnąć. Trochę się tego bałem, że może jakiś strup, skrzep, wyciągną i zacznie się lać krew. A tu znowu nic. Napchli cały nos czymś jak wazelina i kazali poleżeć. Potem wyssali to takim mini odkurzaczem i do domu na zwolnienie. Dostałem 3 tygodnie, ale to pewnie dlatego, że firma zmusza mnie do podróżowania samolotem, a głupio byłoby się tak wykrwawić na 10km. Gdyby nie to, pewnie dostałbym 1-2 tygodnie.
Dostałem jakieś krople, maści do smarowania.
Jutro mam się pokazać i ponownie za tydzień.
Oczywiście na razie żadnych gorących kąpieli, sauny czy basenu.
Mam się obchodzić jak z jajkiem.
Delikatnie na rower za 2 tygodnie. Wtedy zostanie przeprowadzony test :-) , bo oprócz przytykającego się ucha, to właśnie na rowerze najbardziej odczuwałem krzywość przegrody - wiadomo, nie nabierzesz tyle powietrza i trzeba oddychać w pewnym momencie ustami - co przy jesienno-zimowych temperaturach nie jest zbyt fajne.
Jeśli macie jakieś konkretne pytania, to piszcie. Chociaż starałem się być dość wylewny (trochę bardziej jak gluty wypływające mi samowolnie teraz z nosa).
Aha, dodam jeszcze, że nie jestem stałym bywalcem szpitali, bo 2 raz w życiu tam wylądowałem (za pierwszym razem byłem tak mały, że nic nie pamiętam). Zatem miałem duze obawy przed.
#33
Napisano 13 styczeń 2010 - 18:57
A właśnie a propos terminu.
Teraz jesień/zima jest dobrze to robić, bo jak napisał woody na nowy sezon będzie już cacy.
Jedyne na co trzeba koniecznie uważać, to żeby nie mieć kataru, przeziębienia.
Ja poprosiłem o tydzień zwolnienia przez zabiegiem, żeby nigdzie nie łazić, tylko siedzieć w domu. Jest to też dobry trening przed siedzeniem w domu po zabiegu, bo katar teraz albo jakaś grypa to masakra. Tfu tfu.
Oczywiście wiosna/lato są zdecydowanie bezpieczniejsze, no ale to rozwala sezon.
Teraz jesień/zima jest dobrze to robić, bo jak napisał woody na nowy sezon będzie już cacy.
Jedyne na co trzeba koniecznie uważać, to żeby nie mieć kataru, przeziębienia.
Ja poprosiłem o tydzień zwolnienia przez zabiegiem, żeby nigdzie nie łazić, tylko siedzieć w domu. Jest to też dobry trening przed siedzeniem w domu po zabiegu, bo katar teraz albo jakaś grypa to masakra. Tfu tfu.
Oczywiście wiosna/lato są zdecydowanie bezpieczniejsze, no ale to rozwala sezon.






