VI Marton Szosowy Kołobrzeg
Started By
wober
, 03 sie 2011 10:51
64 odpowiedzi w tym temacie
#42
Napisano 19 sierpień 2011 - 09:21
To dobrze, bo nie jestem gotów rozwalać roweru na bruku. A kopytko mi ostatnio podaje, średnia w granicach 35 km/h po kaszubskich pagórkach, to wyjątkowy wynik jak na mnie; więc szkoda by było zmarnować okazję jazdy w takim towarzystwie. Ale później to pewnie i tak mi odjadą, bo to cyborgi jakieś, oni na dystansach giga prawie nie jedzą i prawie nie piją a jadą jak szatany.
#44
Napisano 19 sierpień 2011 - 17:46
pierwszy bruk cos na ok 50km (można lewym chodnikiem, ale ostroooznie bo tez nierówno) ... ponieważ jestem dziadek i mam sklerozke, to nie pamietam ile, ale pare odcinków bruku jest (choć podobno jeden zlikwidowano) :mrgreen:
no i przejazdy kolejowe, niektóre skośne, więc uważaaajcie ... ;-)
w Rymaniu (34? km), w zjeździe z 6tki w prawo ostro, jest na zakręcie piaseczek i żwirek - ostroznie tam ... parę razy jechałem Kołobrzeg i prawie zawsze tam ktoś zaliczał glebe ... ostatnio na moich oczach sliznął się tam Kalina i Gryckiewicz ;-)
no i przejazdy kolejowe, niektóre skośne, więc uważaaajcie ... ;-)
w Rymaniu (34? km), w zjeździe z 6tki w prawo ostro, jest na zakręcie piaseczek i żwirek - ostroznie tam ... parę razy jechałem Kołobrzeg i prawie zawsze tam ktoś zaliczał glebe ... ostatnio na moich oczach sliznął się tam Kalina i Gryckiewicz ;-)
#52
Napisano 21 sierpień 2011 - 19:08
eeee no mój kolega z byłego teamu Łukasz Rakoczy 2 w M2 i 3 open no no :-D
Żeby nie ten autobus w Kołobrzegu, o którym napisał wober (BTW. miło było poznać), to pewnie dojechałbym 2 open (pierwszy zawodnik na mecie raczej poza moim zasięgiem w sprincie). Finisz w zakorkowanym mieście to nieporozumienie... Nie rozumiem dlaczego tej mety nie można zrobić wcześniej, a w Kołobrzegu już spokojna runda honorowa. Ale i tak było dobrze i jestem zadowolony.
Wieje nam dość mocno w tym roku, ale to co było w Kołobrzegu to już przesada.
#54
Napisano 21 sierpień 2011 - 19:45
Żeby nie ten autobus w Kołobrzegu, o którym napisał wober (BTW. miło było poznać),
No to z toba uciekałem od wjazdu w Kołobrzegu
Szkoda że tak poszło bo pewnie udało by sie dojechać do końca tym bardziej że ludzie nie skoczyli za nami od razu
ps. dzięki za jazdę
#55
Napisano 22 sierpień 2011 - 07:53
tutaj ten sam filmik ale w zdecydowanie lepszej jakości: http://www.vimeo.com/27976995
#57
Napisano 23 sierpień 2011 - 18:22
To i ja skrobnę kilka zdań.
Startowałem w 21 grupce o 9.40 (o mały włos a bym nie zdążył na start;)). Rozejrzałem się po mojej grupce i nie napawało mnie to optymizmem. Miałem świadomość, że za mną o 2 i 4 minuty później ruszą mocne grupy i praktycznie nie mam szans na zajęcie dobrej lokaty.
Po starcie zapomniałem włączyć liczniki. Naprzyciskałem się na liczniku,pulsometrze oraz GPSie w telefonie i nawet nie straciłem kontaktu z grupką. Już wiedziałem, że niestety będę musiał liczyć na siebie. I tak się stało. Nie zdążyłem wyjechać z Kołobrzegu i już sam gnałem przed siebie. W zasadzie to było bez sensu, ale bez dobrej rozgrzewki to trudno mi było odnaleźć swoje optymalne tempo.
Niedługo po mojej bezsensownej solowej akcji dogoniła mnie mocna grupa. Niestety numerów nie znam, ale w niej zapamiętałem zawodnika na rowerze LUXTECH i bardzo gęsto "chroboczącym" bębenku w kołach ze stożkami ( Nie był to czasem Jarek-LT z tego forum? ).
Dołączyłem się do nich i pokręciłem z nimi ile mogłem dając zmiany zaraz za LUXTECHowym rowerem. Nie było to łatwe, bo porywiste wiatry czasami dmuchały w wysokie koła kolarza przede mną i musiałem mocno uważać, żeby nie "wjechać" mu w tył.
Lecieliśmy wachlarzem całą szerokością jezdni. Gdy tylko coś z nad przeciwka lub z tyłu jechało, to staraliśmy się robić miejsce. Było to niebezpieczne, ale tylko niektórzy kierowcy trąbili.
Długo nie musiałem czekać na mój "strzał". Mniej więcej coś około 20km dawałem zmianę na lekkim wzniesieniu. Zjeżdżając ze zmiany chciałem wjechać w wachlarz, ale z nad przeciwka ruszyła kolumna aut i musiałem zjechać na swój pas tym samym nie mieszcząc się na rancie. Przytkany po pechowej zmianie złapałem boczny wiatr i moje 60kg wagi nie dało szans utrzymać się na jakimkolwiek kole, by później wjechać w wachlarz (zabrakło dłuższej rozgrzewki, determinacji i walki...). Do tego doszła kolka (nie pamiętam kiedy tak miałem).
Tak oto skończyła się przygoda z zawodnikami dającymi zmiany, albo jakimikolwiek współtowarzyszami dalszej trasy. Resztę, czyli 123km przejechałem sam. Podczas samotnej walki z wiatrem głowiłem się sensem walki z czasem. Czy warto jest się zarzynać, czy dojechać do kogoś i przejechać resztę turystycznie. Wybrałem to pierwsze. Po drodze łapałem kolejnych zawodników. Żaden nie był w stanie dać sensownej zmiany więc jechałem nie prosząc o zmiany i nie patrząc na innych. Przez spory kawałek wiozłem Starszego Pana, który trzymał się w miarę. Zmian nie dawał ale i o takowe nie prosiłem (Chyba tylko raz poprosiłem o osłonę przed wiatrem, żeby w miarę bezpiecznie sięgnąć do kieszonki).
Punkty kontrolne darowałem sobie i przeliczyłem, że przy odpowiedniej dozie szczęścia zmieszczę się w pierwszej 5 swojej kategorii. Rozłożyłem siły i gdy tylko minąłem krajową 6 wiatr dał do wiwatu. Starszy Pan odpuścił machając na pożegnanie a nawierzchnia w wysiłku wcale nie pomagała... I tak do końca, do tablicy.
Na szczęście spotkałem kilku zawodników, którzy podpowiedzieli mi z trasą przez miasto. Było bardzo niebezpiecznie, w sumie to chyba trochę przeginałem (w sumie to nie tylko ja, ale i tak nie jestem z tego zadowolony. Ktoś powiedział, że kultura w maratonach drastycznie spada. To prawda).
Na metę wjeżdżam sam z rękami uniesionymi w geście tryumfu. Siostra robiąc mi niespodziankę na mecie wita mnie oklaskami (sądziłem, że ktoś cyknie mi fotkę, bo nie mam takiej "indywidualnej-zwycięskiej" ).
Troszkę cyferek:
Dystans: 153 KM
Czas przejazdu: 4:51:36
Średnia całkowita: 31.48 km/h
Miejsce w kategorii M2 (szosa): 4
Miejsce w open: 32
Średnie tętno: 158 HR/M (77%)
Maksymalne tętno: 190 HR/M(92%)
Jak na pierwszy start w tym sezonie, praktycznie bez rozgrzewki i prawie cały dystans sam to nieźle. Mam do siebie wyrzuty, że się nie zagiąłem i "zacisnąłem pośladów" by nie odpaść z "wachlarzowej" grupki... Ale tracąc 38 minut do 3 to przepaść... Taka to siła peletonu/"dobranej" zgranej grupki.
Startowałem w 21 grupce o 9.40 (o mały włos a bym nie zdążył na start;)). Rozejrzałem się po mojej grupce i nie napawało mnie to optymizmem. Miałem świadomość, że za mną o 2 i 4 minuty później ruszą mocne grupy i praktycznie nie mam szans na zajęcie dobrej lokaty.
Po starcie zapomniałem włączyć liczniki. Naprzyciskałem się na liczniku,pulsometrze oraz GPSie w telefonie i nawet nie straciłem kontaktu z grupką. Już wiedziałem, że niestety będę musiał liczyć na siebie. I tak się stało. Nie zdążyłem wyjechać z Kołobrzegu i już sam gnałem przed siebie. W zasadzie to było bez sensu, ale bez dobrej rozgrzewki to trudno mi było odnaleźć swoje optymalne tempo.
Niedługo po mojej bezsensownej solowej akcji dogoniła mnie mocna grupa. Niestety numerów nie znam, ale w niej zapamiętałem zawodnika na rowerze LUXTECH i bardzo gęsto "chroboczącym" bębenku w kołach ze stożkami ( Nie był to czasem Jarek-LT z tego forum? ).
Dołączyłem się do nich i pokręciłem z nimi ile mogłem dając zmiany zaraz za LUXTECHowym rowerem. Nie było to łatwe, bo porywiste wiatry czasami dmuchały w wysokie koła kolarza przede mną i musiałem mocno uważać, żeby nie "wjechać" mu w tył.
Lecieliśmy wachlarzem całą szerokością jezdni. Gdy tylko coś z nad przeciwka lub z tyłu jechało, to staraliśmy się robić miejsce. Było to niebezpieczne, ale tylko niektórzy kierowcy trąbili.
Długo nie musiałem czekać na mój "strzał". Mniej więcej coś około 20km dawałem zmianę na lekkim wzniesieniu. Zjeżdżając ze zmiany chciałem wjechać w wachlarz, ale z nad przeciwka ruszyła kolumna aut i musiałem zjechać na swój pas tym samym nie mieszcząc się na rancie. Przytkany po pechowej zmianie złapałem boczny wiatr i moje 60kg wagi nie dało szans utrzymać się na jakimkolwiek kole, by później wjechać w wachlarz (zabrakło dłuższej rozgrzewki, determinacji i walki...). Do tego doszła kolka (nie pamiętam kiedy tak miałem).
Tak oto skończyła się przygoda z zawodnikami dającymi zmiany, albo jakimikolwiek współtowarzyszami dalszej trasy. Resztę, czyli 123km przejechałem sam. Podczas samotnej walki z wiatrem głowiłem się sensem walki z czasem. Czy warto jest się zarzynać, czy dojechać do kogoś i przejechać resztę turystycznie. Wybrałem to pierwsze. Po drodze łapałem kolejnych zawodników. Żaden nie był w stanie dać sensownej zmiany więc jechałem nie prosząc o zmiany i nie patrząc na innych. Przez spory kawałek wiozłem Starszego Pana, który trzymał się w miarę. Zmian nie dawał ale i o takowe nie prosiłem (Chyba tylko raz poprosiłem o osłonę przed wiatrem, żeby w miarę bezpiecznie sięgnąć do kieszonki).
Punkty kontrolne darowałem sobie i przeliczyłem, że przy odpowiedniej dozie szczęścia zmieszczę się w pierwszej 5 swojej kategorii. Rozłożyłem siły i gdy tylko minąłem krajową 6 wiatr dał do wiwatu. Starszy Pan odpuścił machając na pożegnanie a nawierzchnia w wysiłku wcale nie pomagała... I tak do końca, do tablicy.
Na szczęście spotkałem kilku zawodników, którzy podpowiedzieli mi z trasą przez miasto. Było bardzo niebezpiecznie, w sumie to chyba trochę przeginałem (w sumie to nie tylko ja, ale i tak nie jestem z tego zadowolony. Ktoś powiedział, że kultura w maratonach drastycznie spada. To prawda).
Na metę wjeżdżam sam z rękami uniesionymi w geście tryumfu. Siostra robiąc mi niespodziankę na mecie wita mnie oklaskami (sądziłem, że ktoś cyknie mi fotkę, bo nie mam takiej "indywidualnej-zwycięskiej" ).
Troszkę cyferek:
Dystans: 153 KM
Czas przejazdu: 4:51:36
Średnia całkowita: 31.48 km/h
Miejsce w kategorii M2 (szosa): 4
Miejsce w open: 32
Średnie tętno: 158 HR/M (77%)
Maksymalne tętno: 190 HR/M(92%)
Jak na pierwszy start w tym sezonie, praktycznie bez rozgrzewki i prawie cały dystans sam to nieźle. Mam do siebie wyrzuty, że się nie zagiąłem i "zacisnąłem pośladów" by nie odpaść z "wachlarzowej" grupki... Ale tracąc 38 minut do 3 to przepaść... Taka to siła peletonu/"dobranej" zgranej grupki.
#59
Napisano 24 sierpień 2011 - 23:10
należą się ode mnie słowa pochwały i podziękowania dla Koroliowa ...
Jest niezwykle mocny, szybki i wytrzymały ... w naszej gruppetto był siłą napędową i nawet Zdzichu K. był tłem dla mocy i siły Koroliowa :-)
Szkoda ze nie dojechalismy w trójkę czy czwórkę, straty byłyby na pewno mniejsze do czołówki ...
Nie był to też mój dobry dzień ... nie czułem świeżości w nogach, co ciągnęło sie aż do mety ... 6OPEN, 4ty w kategorii
Jest niezwykle mocny, szybki i wytrzymały ... w naszej gruppetto był siłą napędową i nawet Zdzichu K. był tłem dla mocy i siły Koroliowa :-)
Szkoda ze nie dojechalismy w trójkę czy czwórkę, straty byłyby na pewno mniejsze do czołówki ...
Nie był to też mój dobry dzień ... nie czułem świeżości w nogach, co ciągnęło sie aż do mety ... 6OPEN, 4ty w kategorii