Za takie utwory jak poniższy uwielbiam Justina Haywarda i w ogóle muzykę z lat 70. Posłuchajcie ile tam się dzieje w warstwie instrumentalnej (bardzo bogatej), jakie zmiany dynamiki i tempa, jaka harmonia dźwięków.
Ale według dzisiejszych kryteriów koncernów płytowych utwór byłby za długi (ponad 6 minut!?), za duże skoki dynamiki (trzeba by skompresować, by dobrze brzmiało na smartfonie i "pchełkach" w uszach), za dużo pitolenia na smyczkach itp. Nawet sam wstęp przydługi, bo współczesny słuchacz musi być zaatakowany chwytliwych motywem już od pierwszych taktów, bo inaczej wyłączy (ma za krótki okres koncentracji uwagi).
Dla porównania zamieszczam drugą wersję (określoną jako "remaster"), gdzie już jacyś "specjaliści" wsadzili swoje pazury i wszytko zepsuli. Doskonale (nawet przez Youtube) słychać kompresję, instrumenty straciły naturalność i brzmią jakoś syntetycznie, kontrasty dynamiczne się zatarły. Tak nagrywa się obecnie wiele płyt, których nie da się słuchać.