Działanie tego typu specyfików polega na oszukaniu organizmu. Receptorom "wydaje się" że jest zimno i wysyłają odpowiednie sygnały. Organizm broniąc się kieruje część rozgrzanej krwi do zewnętrznych partii mięśni i skóry rozszerzając naczynia krwionośne, przez co robi się ona wyraźnie czerwona. Oczywiście traci się wtedy więcej ciepła, tak jak po alkoholu, ale robi się cieplej. Coś kosztem czegoś. Ja jestem zwolennikiem porządnej rozgrzewki, choć zdarzało się, że stosowałem różne BenGay-e i tzw. maść końską przed startem, kiedy nijak nie dało się rozgrzać, bo padało i było +5 do +7 stopni. Jeden z rywali kiedyś dowcipnie stwierdził: jedźmy już na start, bo od tej rozgrzewki zimno mi coraz bardziej
Według mnie w trudnych warunkach: zimno i deszcz, najlepiej sprawdzają sie specyfiki oleiste. Po pierwsze - tworzą cienką warstwę utrudniająca odpływ ciepła ze skóry, po drugie - nawet jak pada nogi niezbyt chcą być mokre, tzn. woda nie gromadzi się na powierzchni skóry. Teoretycznie można włożyć długie spodnie, ale przy padającym deszczu za pół godziny mamy lodowaty kompres, który schnie wieki i skutecznie chłodzi.
W MTB sytuacja wygląda nieco lepiej, bo i prędkości mniejsze, na podjazdach zwłaszcza. Po pół godzinie kręcenia z kadencją 80 i prędkością 10km/h nogi są wręcz gorące i suche. Zasychające błoto nieźle też izoluje od wiatru, kiedy zaczyna się zjazd. Mnie najbardziej i tak marzną stopy w przemoczonych butach i palce rąk w przemoczonych rękawiczkach.