Napisz coś więcej o Liczyrzepie, to może uda mi się porównać z dwoma poprzednimi edycjami, które udało mi się przejechać.
Jechałem mini 68 km. Po 2 km od startu zaczęło się ostro pod górkę. Na liczniku 12, a momentami schodziło do 7 na godzinę Według profilu były miejsca o nachyleniu ponad 15%. Jedziesz z nadzieją, że za zakrętem będzie lżej, że się wypłaszczy, a tam nici, wciaż pod górę i zamiast lżej, to mocniej. Kilometrów, a właściwie metrów na liczniku przybywało mało i wolno. Na 6 km ulga i kilka km zjazdu do Przesieki. Wąski, dziurawy i niebezpieczny. Było po deszczu, który wcześniej zmoczył gigowców i megowców. Dziury i piach. Potem powtórka z rowzywki - 3 razy dłuższy podjazd do Karpacza. Orlinek od tej strony jest moim zdaniem łatwiejszy. Zjazd przez Karpacz masakryczny. Tłumy nieprzewidywalnych pieszych i samochody wlokące się i szukające okazji do zaparkowania. A na liczniku 50 i więcej. Obręcze się momentami grzały od hamowania. Dalej długi zjazd bajka do Kowar, szeroko i pusto. Potem jeszcze jeden czy dwa większe podjazdy i do mety kręto, raz wąsko, raz szeroko, w większości w miarę bez dziur albo z dobrze oznakowanymi dziurami, aż do mety.
Pięć wypadków, w tym kilka obojczyków i rozbite głowy. Z mega jechali na Okraj. Oznakowanie super. Pomimo tego wielu pomyliło trasę. Ktoś poskracał, ktoś się przyznał, inny nie. Rano ulewa i ciężkie chmury. Na mecie i zamknięciu piękne słońce.
Dały mi te dwa podjazdy wycisk, zresztą chyba wszystkim, ale ja lubię taką walkę i wolę ją od ścigania się w grupie. Mam teraz punkt odniesienia do poprawienia wyniku za rok, bo na pewno tam wrócę :-)