Pewnie prawda jest gdzieś po środku. Ludzie mają różną pracę i inne jest wyjście na rower po pracy dla kogoś, kto siedzi za biurkiem, a inne dla kogoś kto zap...la 8 czy więcej godzin, na trzy zmiany np.stojąc na nogach w fabryce przy taśmie. Przerabiałem to.
Pomijając to, że realnie nie ma cię wtedy w domu przez pół tygodnia, 2-3h co drugi dzień + jeden dzień z weekendu? Nie ma takiej opcji, żeby przy takim rytmie, rodzinie, dzieciach nie być zmęczonym.
Pewnie się da, ale wtedy jazda to przyjemność czy kara? Bo chyba nikt mi nie powie, że woli wstawać na trening o 5 rano gdy zimno i ciemno, w pośpiechu żeby zdążyć potem do roboty, niż bujać się nieśpiesznie w popołudniowym słoneczku Mam znajomych jednych i drugich, tym drugim oczywiście czasem zazdroszczę
Jeżdżę w miarę regularnie od ponad 20 lat i "przerabiałem" wszystkie etapy: gówniarza, a potem kawalera na garnuszku mamusi, gdzie było ugotowane i posprzątane, męża, ale jeszcze bez dzieci, aż do teraz gdzie jest dziecko, dom, żona i wszystkie obowiązki z tym związane. Teraz jeżdżę 8-10 godzin tygodniowo i mam na tyle wyrozumiałą i wspaniałą żonę, która rozumie moją pasję, że gdybym chciał, spokojnie mógłbym poświęcać więcej czasu na kolarstwo, nawet wyjeżdżać sam na całe weekendy (co czasem robię), ale zwyczajnie nie pozwala mi na to sumienie.
Oczywiście, można mieć to w dupie, nie patrzyć na nic, "bo ja mam pasję". Ale nie po to zakłada się rodzinę, żeby później z powodu rowera być w domu gościem. To nie moja praca, jeżdżeniem nie zarabiam na życie i nic nie "muszę". Zawodowców i ich wyrzeczenia rozumiem.
Mam wrażenie, że niektórzy tu piszący nie zdają sobie z tego sprawy i albo niech żyją jeszcze w nieświadomości albo niech nie zmieniają stanu cywilnego, bo w przeciwnym razie można się zdziwić. Chciałbym za kilka lat ich zobaczyć na tym forum i przeczytać, co mają do powiedzenia w tym temacie
Nie znam nikogo, oprócz zawodowców, którzy z tego żyją, kto po założeniu rodziny może powiedzieć, że nie robi tego kosztem rodziny i jeździ jak "dawniej". Mimo zdroworozsądkowego podejścia, niestety siebie też zaliczam do tej grupy.