Skoro już mamy taki temat, to postanowiłem skorzystać z możliwości i przywitać się. Szosa to coś czego potrzebowałem od zawsze, lecz niestety wiele lat zajęło mi dojście do tej przełomowej konkluzji. Nigdy nie traktowałem jazdy na rowerze jako rekreacji albo, co gorsza, środka komunikacji. Jako, że mieszkam w Warszawie, potwornie męczyłem się jeżdżąc po ścieżkach rowerowych, a mimo że pedałowałem ile sił w nogach i płucach, to byłem zbyt wolny (i pewnie nadal jestem), aby na swoim mtb szusować po drodze. Dlatego też musiałem wychodzić się skatować o 2 w nocy, wtedy gdy ulice są puste, a powietrze przyjemnie rześkie. Po paru sezonach spędzonych niczym Batman na swoim ubogim Batmobilu zorientowałem się, że jazda na góralu po mieście, to jakby ładować się w Land Roverze Defenderze na Hungaroring. W tym roku kupiłem szosę po okazyjnej cenie i moje życie się odmieniło. To jest skondensowana wersja mojego rowerowego dossier.