Zastanawiam się nad zakupem szosy endurance, tylko nie wiem, czy to ma sens. Możliwe, że to będzie temat nieco na zasadzie "potwierdźcie mi, że to nie ma sensu", niemniej fajnie znać inne spojrzenie na sprawę
Od prawie 4 lat śmigam na karbonowym Planet XLS, przełajce regularnie modernizowanej i używanej jako szosa/gravel, czasami też przełaj. Były starty w maratonach MTB na niej, było 300 km na solo na szosie w 1 dzień, były mieszane trasy po 200 km szutrowe. Obecnie mam w niej hamulce hydrauliczne, napęd 11s GRX 48/31 i w sumie aż 3 zestawy kół:
I - z kasetą 11-28 i Conti 4000S II 700x28c (asfalt)
II - z kasetą 11-32 i Gravelkingami AC 700x35c (w błoto, piasek)
III - z którąś z kaset wyżej i Gravelkingami SS 700x35c (szuterki, mieszane trasy)
Wszystkie koła składane i nie za cięzkie, wszystkie na DT350 wiec przekładanie całego bębenka to pikuś. Ostatni zestaw w Tribanie mojej ładniejszej połówki, niemniej skubnąć jej na jakąś traskę to nie problem
Mam coś takiego, nie zamierzam się ścigać, a jednak coś mnie swędzi aby kupić drugi rower.
Jakąś szosę endurance do 10k, sprzedać jeden z zestawów kół i aktualny rower zrobić w konfiguracji 1x, bo z pewnych powodów to najlepsza opcja dla niego.
Tylko czy to ma sens? Co w sumie zyskam kupując coś pokroju Scotta Solace Disc, Focusa Paralane czy Addicta? Biorę też pod uwagę używki, więc w tej kwocie zawsze się coś upoluje. Czy jednak realnie coś zyskam? Powiedzmy, że taka szosa będzie ważyć te 8 kg - jakieś 0,6 kg mniej niż obecny rower w konfiguracji szosowej... za to mniejszy zakres przełożeń, mniejsza elastyczność. A rower sam nie jedzie i to tylko ode mnie zależy, jaka będzie przelotówka. Znajomy na Eskerze 4 na laczkach gravelowych robi 200km @ 30km/h na solo... noga a nie sprzęt robi różnicę.
Swędzi portfel, a rozum mówi, że sensu w tym ani krzty nie ma