Nie miałem problemu przebiec hakieś 30 kilosa z rowerem jak urwałem oś w tylnym kole zimówce. Tempo nie powalało bo 6 min/ km ale...? Aha, no nie biegam.
Też kiedyś dawałem z buta około 20 km, gdy się okazało, że zapas dziurawy a klej w zestawie z łatkami całkiem wysechł. Kondycyjnie nie było problemu, ale na drugi dzień bolały wszystkie mięśnie w nogach. Zawsze tak mam. Pomimo, że trochę w życiu biegałem (całe liceum regularnie, a potem jeszcze parę lat z przerwami, trochę startów w lokalnych biegach, nawet na podium, ale wtedy konkurencja była mała), zawsze powrót do biegania po dłuższej przerwie kończył się u mnie strasznymi "zakwasami". Nawet jak zaczynałem łagodnie (a może jednak za mało łagodnie) i pomimo regularnego jeżdżenia na rowerze.
Zeszłej zimy, gdy mrozy sięgały -20 st.C ze trzy razy się przebiegłem (bo na rower to już dla mnie za zimno) i było to samo, choć w sumie biegło się fajnie. Ciągle obiecuję sobie, żeby choć na parę miesięcy wrócić do regularnego biegania i może wystartować w jakimś półmaratonie albo chociaż "dyszce", ale jednak rower wygrywa, a na obie aktywności jakoś nie mogę znaleźć czasu (a bywa, że i energii).
Tej zimy trochę na rowerze spędziłem, praktycznie wyłącznie na górskim (na oponach z kolcami). Wartość treningowa takich jazd może i marna (zwykle nie więcej niż półtorej godziny, czyli w zimowych warunkach 15-25 km), ale na pewno poprawia się odporność organizmu (tej zimy żadnego przeziębienia), no i jest to dobry trening techniki, bo u nas ciągle zalega śnieg i lód i trzeba się trochę natrudzić, by utrzymać kurs (ale w sumie to w tym cała przyjemność zimowej jazdy). Choć jazda na kolcach (mam takie DIY) po suchym asfalcie to katorga i spory hałas, to już po wjechaniu nawet na ubity, wyślizgany śnieg docenia się zwiększone bezpieczeństwo i możliwość bardziej agresywnych manewrów. Obecnie na zwykłych oponach już zimą nie jeżdżę i uważam, że jest to zbyt duże ryzyko. Po prostu są takie sytuacje, że żadna super technika jazdy nie uchroni przed wywrotką.
Dzisiejszego treningu już chyba nie będzie, bo siadłem do komputera (a miało być tylko na chwilę, a potem jeszcze na godzinkę na rower). Jutro na 6-tą do roboty i trzeba już magazynować energię, a nie ją trwonić ;-).