Nie mam licznika i nie interesuje mnie ile robię km i nigdy nie będzie to dla mnie ważne, zatem żadnych liczników w jakimkolwiek rowerze moim jest pewne. Średnio pewnie jeżdżę około 40-50 km dziennie w skali roku. Jazda cały rok, także zimą, codziennie. Latem dłuższe trasy, jednodniowe lub nawet tygodniowe. z Gdańska po Kościerzynę, czasem do granicy rosyjskiej na Mierzei Wiślanej. Raz wyprawa do Suwałk. Zazwyczaj wtedy robię do 80-100 km, bo po tym dystansie czuję już dyskomfort w ramionach lub krzyżu. MTB nie są przyjemne na dłuższe dystanse. Ponadto więcej czasu poświęcam pływaniu. Opłynąłem wielokrotnie już wszystkie jeziora od Lęborka po Kościerzynę. Wszystkie! W tym roku myślę o wycieczkach od Kościerzyny po Bory Tucholskie (Chojnice i okolice). Jak ktoś nie wierzy, zapraszam do wspólnych wypraw. Kilku znajomych wybrało się ze mną, ale potem więcej tego już nie próbowali. Nie dawali rady po prostu. Było to dla nich zbyt męczące. Ponadto mieli nietęgie miny, jak mocno zostawali w tyle, albo musieli co chwile przystawać i odpoczywać, kiedy ja nie byłem zmęczony nic a nic. A co niektórzy z nich też jeżdżą rowerem dużo. Czasem wybierali opcję podjeżdżania samochodem ponad pół trasy, albo kolejką PKM. Ostrzegam... jestem nietytułowanym "Iron Manem". Ale jak ktoś chce zobaczyć piękne miejsca, czemu nie, zapraszam. Lubię też czasem się z kimś wlec. Nudne to, ale czasem i fajne. Brak większego wysiłku, a ktoś dosłownie zdycha. Czuję wtedy też i swoją moc. Choć oczywiście MTB nie ma szans do szosy, w tym wypadku to ja zostanę w tyle i to mocno. Generalnie najlepsze są wyprawy w pojedynkę. Robisz wtedy, co chcesz i nikt nie marudzi ani nie narzeka. To czasem największy komfort ze wszystkich.
Widzę, jak ludzie źle pedałują, nawet wieloletni rowerzyści. Przyśpieszają, a jak brakuje im pary, to zwalniają. I tak w kółko. Szarpana jazda. Coś takiego wykańcza bardzo szybko. Kiedy trzymasz jednostajne tempo, można jechać jakby "bez końca". Nie czujesz żadnego zmęczenia, tylko niewygodną pozycję na rowerze. Tak samo jest z pływaniem. Złapiesz jedno, dobre tempo, możesz płynąć i płynąć, kilka godzin bez odpoczynku. Nie czujesz żadnego zmęczenia, co najwyżej chłód wody.
Klocki mam od 2-3 lat... załóżmy, że od 2 lat. Fakt niezaprzeczalny. Patrzyłem na nie wczoraj, ale brak napisu firmy, więc "no name"... pewnie chińskie. Może być tak, że na MTB prędkości są mniej więcej 2 razy mniejsze niż na szosie. To może mieć duży wpływ na niższy stopień ścierania klocków. Wyhamować prędkość szosy = większe tarcie i zużycie. To chyba jedyne wytłumaczenie dlaczego tak długo trzymają się moje klocki przy tak długich dystansach.
Z przodu mam tarczę mechaniczną. Ktoś tak sobie zrobił, choć lepiej byłoby na odwrót, klocki z przodu, a tarcza z tyłu. Fajne rozwiązanie hybrydowe, nawet dla szosówki. Dziwne, że nikt na to jeszcze nie wpadł. Działo to świetnie.
Tarcza mechaniczna jest silna, czasem za silna, bo przy maksymalnym awaryjnym hamowaniu, dwa razy wyleciałem z roweru... z przodu powinien być słabszy hamulec raczej. Klocki hamują tylko trochę gorzej, ale bardziej miękko i przyjemniej... w deszczu bardzo, bardzo słabo niestety. Tarcza mechaniczna hamuje twardo, sztywno, z piskiem, ale modulacją i skuteczniej. Do jazdy po szosie zazwyczaj wystarczą klocki. W tarczach najfajniejsze jest to, że nie zużywają kół, zwłaszcza drogich.
W mojej dawnej stalowej szosówce na słabszych szczękach niż obecne dual pivoty, tylko dwa razy zabrakło mi hamulca. Uderzyłem w drzwi samochodu, który nie ustąpił pierwszeństwa przejazdu. Ale hamowanie było na tyle skuteczne, że uderzenie w samochód bardzo słabe. Jedynie co się stało, to raz urwała się linka od hamulca, tak instynktownie mocno zacisnąłem klamkę. To nie są dobre odruchy, zwłaszcza w tarczach, ale nic na to nie można poradzić.
Zatem tarcze vs szczęki 2:2. Dwa razy zabrakło mi hamulca w obręczy i dwa razy tarcza mechaniczna była zbyt silna, co mnie wyrzuciło do przodu z roweru.
Nauczyłem się też samoistnie hamować pulsacyjnie, jak w ABS. Nie wiem czemu... instynktownie. Kilkukrotne przyciskanie i puszczanie hamulca, nawet podczas powolnego hamowania. Czy to coś daje? Nie wiem... teoretycznie nie zablokowanie koła i brak poślizgu.
W szosówce bardziej podobają mi się hamulce szczękowe, które w 99% przypadków wystarczają do jazdy szosowej. Tarcze są zaś dużo bardziej wygodne i komfortowe... o wiele lepsze zwłaszcza pod koła karbonowe. Gdyby oba typy hamulców były w podobnej cenie, na pewno wybrałbym tarcze. Dopłata do nich blisko 2 tys. zł już mi się tak nie uśmiecha. Stąd mój dylemat.