niestety muszę się pożegnać z rowerem szosowym... na jakiś czas, podczas wczorejszej przejażdżki, kiedy stałem na pedałach i zasuwałem pod górkę, nagle coś strzeliło, poczułem tylko ból na łydce i już leżałem pod rowerem... na szczęście kierowca samochodu jadący za mną miał reflex... pomógł mi nawet pozbierać rower z asfaltu... po oględzinach własnych i sprzętu diagnoza, ja cały tylko jakiś dziwny tatuaż mi sie pojawił na łydce... to odbity łańcuch (myślę coby takiego sobie nie zrobić bo fajnie wyglądało

) natomiast rower, hmm, łańcuch zniknął gdzieś w krzakach, korba się pogięła, wolnobieg szlag trafił... o dziwo tyle, w zasadzie aż tyle, zębatka nie wytrzymała katorgi pod górę i się wygięła ciągnąc za sobą pająk korby i strzelając ze śrubek mocujących blat... ogólnie pożegnanie z szosą na jakiś czas - ot najgorsza chwila w życiu cyklisty!