Pisz, chętnie poczytam
Jeśli chodzi o drugą część...
Wobec powyższego, jak to możliwe, że "na czysto"-jak twierdzisz, wygrywasz z ludźmi trenującymi na poważnie od lat i na pewno inwalidami nie są, trzymają dietę, plany treningowe i niektórzy na bank się koksują itp.?
To co napisał Marcin, indywidualne predyspozycje to też ważna kwestia. Żeby jednak naprawdę miażdżyć oprócz predyspozycji potrzebny jest odpowiedni charakter, który daje o sobie znać zarówno podczas treningu jak i wyścigu. Plan treningowy planowi również nierówny. Temat jest olbrzymi i niemożliwe jest zamknąć go w kilku zdaniach.
No ale teraz wróćmy do mojego przypadku, który Cie interesuje. Od początku ale w skrócie(przy obecnej wiedzy dopiero dotarło do mnie jak ważny wpływ miały punkt 2 i 3):
1. Mój stary był sportowcem amatorem, myślę, że od niego w prezencie dostałem wydolność i nogi jakie mam.
2. Wychowałem się w Augustowie, całą młodość będąc bardzo aktywnym, do Liceum całe dnie biegałem po boisku, na rowerze albo w wodzie. Mając 5 jezior w samym Augustowie i dwa kanały(Augustowski i Bystry) w których można było pływać to były naprawdę grube godziny. W zimę łyżwy i hokej. Siłownia przez całe liceum. Taki tryb życia do 18 roku na pewno miał znaczący wpływ na moją wydolność, a zawsze byłem w grupie tych szybszych/silniejszych.
3. Gry komputerowe - to zabrzmi śmiesznie, ale dużo namieszały w moim charakterze, słowa systematyczność i trening nabrały nowego znaczenia. Byłem w sumie jednym z pierwszych "pro" w polsce, jakbym dostawał pucharki za wygrane turnieje/ligi w grach komputerowych, to bym musiał mieć pewnie oddzielny pokój żeby to trzymać. Żebyś zrozumiał, że to było coś więcej niż hobby, napiszę Ci tylko, że byłem z tego powodu w "Kawa czy Herbata" czy też w "Newsweek". W każdym razie, ta przygoda w pewnym sensie ukształtowała mój charakter jeżeli chodzi o zawodnicze podejście.
4. W 2006 roku kupiłem sobie pierwszy porządny rower(a przynajmniej tak mi się wydawało - treking za 1600zł), przez ~3 miesiące jeździłem nim co drugi dzień 100km za każdym razem próbując osiągnąć wyższą średnia
Trzy miechy później sprzedałem go oraz kompa, którego kupiłem za wygraną w turniejach w gry komputerowe kasę i kupiłem rower szosowy po tym jak mnie wyprzedził triathlonista właśnie na takim rowerze. W 2006 roku założyłem też sobie konto na tym forum. To by znaczyło, że jeżdżę od 14 lat, matko jak ten czas leci. Na szosie jeszcze w 2006 zrobiłem swoje pierwsze 200km ze średnią 31kmh solo (fota z tej jazdy)
Przez 3 lata mniej lub więcej jeździłem na szosie, miałem dobrych kompanów bo w Augustowie wtedy było 3 naprawdę mocnych triathlonistów (jeden z nich jest teraz poważanym trenerem w Warszawie, on poniekąd mnie wciągnął w rowery).
5. Maratony MTB zaczęły się w 2009, kiedy wystartowałem na pożyczonym rowerze w Maratonach Kresowych w Suwałkach.
Pomimo gumy na pierwszych kilometrach, która zjadła dokładnie 10min dojechałem jak dobrze pamiętam 26, a po odjęciu tych 10min wychodziło, że bym był w top20. Ważyłem wtedy 74kg W każdym razie, oznacza to, że ścigam się na tych maratonach od 10 lat. Jako, że lubiłem być dobry w tym co robię, zacząłem interesować się treningiem, fizjologią, jednak ciężko mi było wprowadzić to w życie. W miedzyczasie czytałem sobie szosa.org z zazdrościa patrząc na relacje z ustawki rondo babka.
6. Jakieś 5 czy 6 lat temu przpeprowadziłem się do Warszawy aby być razem z moją obecną żoną. Od tego momentu mój poziom zaczął systematycznie się podnosić. Zacząłem jeździć na ustawki, na których przekraczałem kolejne limity
W pierwszym sezonie w tygodniu jeździłem na 4 najmocniejsze ustawki w warszawie, tj Ośka 2x/tydzień i Rondo Babka 2x/tydzień. Kolejne Sezony coraz bardziej zbliżały mnie do świadomego treningu z metodycznym podejściem. Po drodze różne podejścia sprawdzałem zdobywając doświadczenie.
7. Teraz dochodzimy do sytuacji do której nawiązujesz. W 2017 dośc mocno przytyłem przez zimę, nie udało mi się zrzucić wagi do rozpoczęcia sezonu a i spodziewałem się dziecka w lipcu. To był ten stracony sezon o którym pisałeś. Do narodzin dziecka jeszcze coś jeździłem, ale waga 94kg pokazywała. Tutaj dwa wydarzenia sprawiły, że kolejny sezon okazał się moim najlepszym Po pierwsze, dalej spasłem się do 104kg a po drugie, koledzy, których wcześniej męczyłem regularnie zajechali mnie na treningu zostawiając w lesie. Motywacją na 2018 był po prostu odwet W straconym sezonie przejechałem 7000km nie startując w żadnych zawodach. Za to miałem zanotowane nazwiska kolegów, którym planowałem się odwdzięczyć w następnym sezonie. Ułożyłem sobie plan na cały rok i we wrześniu zacząłem pracę nad sobą skrupulatnie go realizując. Od września do końca marca zrobiłem 266h treningu zgodnie z planem w 99%, z czego większość na trenażerze. Moje nogi po tych 266 godzinach wyglądały tak, a siłowni nie widziały, sam rower:
Przy okazji zrzuciłem 20kg schodząc do 84kg. Oprócz tego to w tym momencie zacząłem trenować z pomiarem i to również miało olbrzymi wpływ na progres. Celem oprócz zmiażdzenia kolegów było poprawienie poprzedniego najlepszego wyniku w PB, tj wbicie się do top 20, jak się to skończyło już wiesz. Rok kalendarzowy zamknąłem jakoś w 500h.
8. 2019 miał być przełomowy, bo miałem rzucić fajki, chodzić na siłownie i zejść z wagą. Niestety Listopad i Grudzień to były problemy zdrowotne i kontuzje, więc byłem zrezygnowany. Mogłem zacząć jeździć dopiero od stycznia, i to z kontuzją. Na szczęście nie miałem 20kg do zrzucenia tylko 6 aby zejść do wagi z poprzedniego sezonu chociaż. Skupiłem się na planie treningowym i jego realizacji. Formę mi teraz łatwiej kontrolować bo mam pomiary we wszystkich rowerach. Efekt jaki mam taki mam.
Teraz jak sobie to wszystko dodasz, to zrozumiesz, że chociaż jestem amatorem, nigdy nie miałem trenera ani nie jeździłem w żadnym klubie, to na pewno nie jestem typem, który całe życie siedział przed TV. Nawet jeżeli chodzi o same predyspozycje, to zobacz, na ten moment mam vo2max na poziomie 63, przy wadze 84kg i wzroście 181cm. Jezeli miałbym pro wagę typu 70kg to moje vo2max teoretycznie wynosiłoby 76... to nie jest jakaś wybitna wartość, ale jakby się życie potoczyło inaczej, myślę, że byłbym w stanie podawać bidony w pro peletonie na luzie.
Z mojej strony mogę tylko cieszyć się, że ktoś postrzega mnie jako mocnego. Ja osobiście uważam, że do limitu jeszcze daleko, ale czy go osiągne to mam poważne wątpliwości, bo jednak jestem amatorem i chcę cieszyć się życiem a nie prowadzić je w trybie spartańskim. Do tego sporo zdrowia zmarnowałem przez głupoty. Ale mniejszy lub większy progres pcha mnie do przodu A ja sam widze pierdylion osób, które dla mnie są koniami i czerpię olbrzymią satysfakcję ze zmniejszania dystansu do ich poziomu
Za to zająłem się trenowaniem innych, bo wygląda na to, że moje doświadczenie, podejście i wiedza pozwalają mi na efektywną pomoc w poprawie poziomu, czego dowodzą pierwsze sukcesy, które właśnie zaliczam jako trener