Te tempówki to właściwie odpowiednik treningu spolaryzowanego i chyba właśnie od treningów tych co wymieniłeś powstały założenia tego typu treningu.
Bo jest najskuteczniejszy.
Bardzo dobry sezon na szosie miałem nie czytając nic o treningu. Byłem zielony.
Przygotowywałem sie tylko do jednego wyścigu. Kryterium.
Udało się przy wadze 78 kg zrobić moc maksymalną ponad 1400 watów. Z 30 sekund ponad 800 i dość dużą powtarzalność maksymalnych przyspieszeń. Dużo sprintów z zatrzymania. Nie wiele czytałem o treningu ale wydawało mi sie, że fajnie w nogi wchodzi i że jestem coraz szybszy na segmentach o ile nogi są świeże jak idę na trening. Więc decyzja padła, że dwa dni sprintów w tygodniu wystarczy a reszta to przejażdżki na ploty.
Robiłem sobie bloki sprintów z zatrzymania wiedząc, że na wyścigu będzie premia górska, lotna, dwa nawroty czyli 4 sprinty na okrążenie. Więc dodałem sobie jeden jak by ktoś zaatakował i pomnożyłem razy 6 bo tyle kółek miało być.
Zacząłem od 3 serii po 5 sprintów z zatrzymania na przerwie i dodawałem serii a aż doszedłem do 6 serii.
Przed wyścigiem tydzień zwężenia czyli lekkie przejażdżki z akcentem "na koma".
Eliminacje wygrałem, w finale zabrakło doświadczenia, poszedł mocny odjazd ia ja przyprowadziłem peleton. Miernik mocy kupiłem po kampanii wiosennej (kilka miejsc w czołówce, dwa ogóry ogolone na finiszu). Żałuję. Fajne dane były by do analizy. Dobra krzywa mocy powstała na segmentach i KOMach. Bez trenera, książek, you tube. Po prostu tak mi się wydawało, że będzie dobrze i tak podpowiadała logika.
Z perspektywy czasu dla sprintera miernik mocy do treningu zbyt potrzebny nie jest. Dla czasowca jest niezbędne. Dla ultrasa - niepotrzebny.
Wysłane z mojego Redmi Note 8 Pro przy użyciu Tapatalka